Kim jestem...
Nazywam się Michał Widera. Jestem nauczycielem mindfulness (w tym kursów MBSR) w trakcie certyfikacji w Polskim Instytucie Mindfulness, zgrubsza pozbieranym adehadowcem, entuzjastą gór i muzyki. Ale jeszcze nie tak dawno temu, byłem inny - tak mocno zestresowany i wyczerpany, że któregoś dnia złapała mnie fantazja o wypadku samochodowym, który by zranił mnie na tyle lekko, bym wreszcie miał pretekst by wyłączyć się z życia, odpocząć.


KRYZYS
To było w czasach mojej pracy w korporacji, w dziale wiecznie obciążonym ponad miarę, w którym stres był na porządku dziennym. Gdy przejąłem obowiązki kierownika tego działu zrobiło się jeszcze gorzej. Byłem odpowiedzialny za dowożenie niemożliwych wyników co wywindowało mój poziom zdenerwowania tak wysoko, że straciłem zdolność stawiania granic. Przyjmowałem więc kolejne obowiązki, na które nie miałem ani czasu, ani siły. Po wielu miesiącach ciągłego "gaszenia pożarów", mój umysł i ciało osiągnęły stan kryzysowy.
W tamtych latach w moim otoczeniu wypalenie zawodowe czy depresja nie były powszechnie znane ani akceptowane. Jeśli ktoś korzystał ze zwolnień lekarskich z powodu zdrowia psychicznego, był bardzo surowo oceniany, nawet odrzucany. Więc nic nie mówiłem nikomu w pracy o tym, jak bardzo się zmagałem.
Właściwie sobie tez nic nie mówiłem. Całkowicie ignorowałem sygnały płynące z ciała i emocji. Wypierane emocje ujawniały się w kompulsywnym jedzeniu i sięganiu po piwo wieczorami, co dawało mi na chwilę ulgę od wewnętrznego napięcia i “pomagało” zasnąć. Czasem mój wewnętrzny chaos wypływał w formie wrzasku na bliskich, po którym natychmiast przepraszałem czująć jak bardzo nie jestem sobą. Nie mogłem spać, albo budziłem się w środku nocy i cały spięty zamartwiałem. Miałem natłok myśli oraz jednocześnie nie mogłem się skupić. Nic mnie nie cieszyło. Jeśli miałbym nazwać co wtedy czułem poza napięciem i zmartwieniem, to przede wszystkim był to głęboki wewnętrzny smutek. Miałem problem z jedzeniem i ciągle bolał mnie brzuch. W nocy budziłem żonę okropnym zgrzytaniem zębów więc po chwili miałem też bruksizm. Nakładalem przed wszystkimi maskę by nie zauważyli co się ze mną dzieje. To udawanie było strasznie trudne i dodatkowo mnie spalało. To był czas Michała drżącego od napięcia jak struna naciągnięta do granic możliwości.


Nie potrafiłem wtedy zrozumieć co mnie wpędziło w ten kryzys. Dzisiaj wiem, że napędzało mnie poczucie winy i przekonanie, że "powinienem sobie poradzić", co nakręcało spiralę obwiniania się. Wstyd i strach paraliżowały moją zdolność do powiedzenia komukolwiek o tym, co się ze mną działo. Wiedziałem tylko, że potrzebowałem się zatrzymać, na długo, bo krótki odpoczynek nie przynosił ulgi, tylko pogłębiał poczucie beznadziei. Byłem jak w studni, z której nikt nie słyszał moich krzyków.
Któregoś dnia wreszcie przyznałem się żonie - opowiedziałem jej, że przyszła mi do głowy myśl o spowodowaniu niegroźnego wypadku samochodowego – wystarczająco poważnego, by dostać długie zwolnienie lekarskie (L4) i wreszcie odpocząć. Ten moment uświadomił nam obojgu, jak poważny jest mój stan. Tego dnia, leżąc w łóżku po pracy, po raz pierwszy od dłuższego czasu pozwoliłem sobie puścić gardę, i rozryczałem się...
Najbardziej bałem się przyznać do swoich zmagań przed dziadkiem żony, który mieszkał w naszym domu. Dziadek był z pokolenia, dla którego "praca była modlitwą" – sam pracował do ok. 75 roku życia. Jak mogłem mu powiedzieć, że nie daje rady? Pomogła żona, która zaaranżowała interwencje rodzinną z udziałem dziadka i teściowej. Namówili mnie do opowiedzenia o swoich zmaganiach. Pozwoliłem sobie na szczerość, choć obawiałem się wyśmiania.
Ku mojemu zaskoczeniu i głębokiemu wzruszeniu, usłyszałem słowa wsparcia od dziadka żony. Powiedział, że moje zdrowie jest najważniejsze, a praca to sprawa drugorzędna, sugerując nawet, bym odszedł, jeśli sytuacja tego wymaga. Ta reakcja starszego człowieka, który całe życie ciężko pracował, była dla mnie przełomowym aktem zrozumienia i wsparcia.
Następnego dnia nie poszedłem do pracy. Mimo obaw o krytykę i komentarze współpracowników, postawiłem granicę, by zapobiec katastrofie. Rozpocząłem leczenie psychiatryczne i skorzystałem z prawie 6-miesięcznego zwolnienia lekarskiego. Był to czaszadbanie o siebie z obawy o własne zdrowie, przyszłość i rodzinę (syn miał wtedy ok. 6-7 lat).
W trakcie L4, zacząłem szukać różnych metod rozwoju osobistego, tak by być siebie bardziej świadomym, i nie wpaść znowu do studni beznadziei. Czytałem nauczycieli buddyjskich: Barry Magid, Charlotte Joko Beck, oraz świeckich nauczycieli skupiających się wokół Shambhali Chogyma Trungpy Rinpoczego, i oczywiście Ajahna Brahma. Próbowałem stosować nauki i porady wymieniane w ich książkach i wykładach. Większość z nich opierała się na medytacji i próbach scalenia efektów tych praktyk z życiem codziennym. Robiąc to wszystko sam, czułem, że brakuje mi jasnego, klarownego “przewodnictwa” nauczyciela/ki, najlepiej świeckiego, oraz wspólnoty osób, które albo mają podobnie, albo przynajmniej dzielą moje przekonanie do tego podejścia. W ten sposób trafiłem na trening uważności u Zuzy Ziomeckiej.


MOJA DROGA MINDFULNESS
Na początku trochę sceptycznie podchodziłem do zjawiska mindfulness, ponieważ w wielu środowiskach buddyjskich uważność jest uważana za tzw McBuddyzm. Ale bardzo mnie zaciekawił kurs MBSR - zwłaszcza po tym co przeczytałem w wywiadzie z Zuzą w gazecie.pl. Opowiadała w nim, że ktoś może mieć podobnie jak ja, zaufać strukturom obszernie przebadanego kursu MBSR, doświadczyć wielu dobrych zmian. Wzrosła wtedy moja ciekawość tego, czym jest mindfulness oraz z jak wieloma gałęziami życia czy dnia codziennego może być spójnie powiązany.
Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że mam ADHD, ale jak tylko pojawiły się zapisy na kurs online do Zuzy to z typową dla ADHD impulsywnością od razu wypełniłem formularz zgłoszeniowy. Pierwszym etapem była konsultacja telefoniczna z prowadzącą. Pamiętam, że słysząc o moich fascynacjach buddyzmem, Zuza zasugerowała mi bym może poszedł na kurs do nauczyciela, któremu jest blisko do buddyzmu. Bardzo mnie to urzekło, że nie namawiała mnie, bym koniecznie wziął udział w jej kursie tylko otwarcie opowiedziała o alternatywie, która mogła lepiej pasować do mnie. To tylko przypieczętowało moją chęć udziału w kursie prowadzonym przez Zuzę.
Na pierwszym spotkaniu trudno mi było się odnaleźć w kręgu, ponieważ nigdy nie miałem do czynienia z takiego rodzaju spotkaniem i uruchamiały mi się schematy porównywania, ocenianie etc. Bardzo czekałem na praktykę prowadzoną przez Zuzę oraz na mini wykłady jakie się pojawiają na spotkaniach kursowych. O ile pierwsze spotkanie nie powaliło mnie na kolana, to z każdym kolejnym zacząłem bardzo doceniać jego strukturę i pokazywanie krok po kroku, czym jest praktyka mindfulness formalna i nieformalna. Z niecierpliwością czekałem na jedną z ostatnich praktyk czyli pełną medytację siedzącą. Przesiąknięty buddyjskimi książkami, uważałem, że to jedyna właściwa medytacja, chociaż sam proces kursu MBSR pokazał mi ile jest innych, równowartościowych praktyk mindfulness.
Po zakończeniu 8-tygodniowego kursu MBSR miałem tak ogromny żal, że już się skończył i niedosyt, że od razu zapisałem się na kurs Compassion MBCL. Proces ten wspaniale uzupełnił poprzedni i pokazał jak można łączyć uważność z życzliwością do siebie oraz wszystkiego co nas otacza.
Kilka miesięcy później zameldowałem się na rocznym programie mindfulness Polskiego Instytutu Mindfulness, ale szybko zrezygnowałem. Czułem, że potrzebuję przewodnictwa jednego nauczyciela/ki. Stąd zacząłem namawiać Zuzę by stworzyła swój autorski pogłębiony program. I tak oto od dwóch lat (obecnie 3cia edycja) jest realizowany jej Program Pogłębionej Praktyki Mindfulness, gdzie mam zaszczyt być koordynatorem. W trakcie pierwszej edycji, przy stałym mentoringu Zuzy, zdecydowałem się na udział w Studium Nauczycielskim w Polskim Instytucie Mindfulness, by dzielić się swoją wiedzą i być może zarażać fascynacją mindfulness. Obecnie jestem już po procesie edukacyjnym, a moje nazwisko widnieje na stronie instytutu w dziale:
Nauczyciele w procesie certyfikacji - https://www.polski-instytut-mindfulness.pl/rekomendowani-nauczyciele/
ZMIANY NA LEPSZE
Kiedyś w prostych czynnościach nawet takich jak spacer, byłem cały czas myślami w przeszłości, lub tym co czeka mnie np następnego dnia. Teraz z wielką prawie ucztą zmysłów, uwielbiam pójść na spacer do pobliskiego parku, by patrzeć na drzewa, słuchać ich szumu, czuć zapach, nasłuchiwać ptaków. Zamiast przedłużenia czasu pracy i zamartwiania się, potrafię uruchomić tryb pełnej obecności w tym, co dookoła mnie, i pozwolić sobie w tym odpocząć.
Kiedyś moja ADHDowa impulsywność uruchamiała się każdego dnia... teraz wiem, że bufor/mięsień uważności, jaki zbudowałem pozwala mi przynajmniej w 80-90% przypadków złapać dystans - duży oddech - między bodźcem a reakcją.
Kiedyś nie zwracałem uwagi na sygnały z ciała, jadłem kompulsywnie - mega szybko, oraz zatracałem się w stresie w trakcie pracy. Teraz udaje mi się bardzo szybko wychwycić to, co chce mi powiedzieć ciało.


Tak samo jak z ciałem jest i z emocjami. Kiedyś nie potrafiłem ich nazwać, zwłaszcza tych trudnych. Nie chciałem dopuścić, że tak mogę mieć albo czuć, a tym bardziej okazywać emocji na zewnątrz. Dziś umiem nazywać to, co czuję oraz godzić na te trudniejsze stany. Nie walczę z nimi, nie ukrywam. Czuje i daje sobie na nie przestrzeń i przyzwolenie. Nawet gdy coś tracę, albo choruję, potrafię zacząć od akceptacji i ciekawości, i trzymać te trudne stany w sobie ze spokojem i uważnością.
Bliscy też mówią, że rozmawiam inaczej. Kiedyś uprawiałem dużo tzw “small talku”, unikałem głębszych tematów oraz inaczej rozmawiałem z kolegą, inaczej z żoną, inaczej z szefem. Teraz wszędzie staram się by być sobą, słuchać z ciekawością oraz opowiadać szczerze.
Uważność dała mi też większą świadomością. Obserwując siebie podczas treningów i ćwiczeń mindfulness, zauważyłem w sobie tendencje podobne do neuroatypowych. Przeprowadziłem profesjonalnej diagnozę i faktycznie - wyszło, że mam ADHD i spektrum autyzmu - czyli mix zwany AuDHD. To było wielkie i ważne odkrycie. Łatwiej się spotkać z umysłem, kiedy się o nim więcej wie. Łatwiej być sobą i działać w zgodzie z tym, gdy ma się wytrenowaną uwagę i życzliwość.
Już dawno odpuściłem przekonania, że tylko medytacja podobna do buddyjskiej może być dla mnie wsparciem. W ostatnim roku odkrywam na nowo i dużo czerpie z wszelakich tzw mindfulnessowych praktyk nieformalnych - z uważnego ruchu, z uważnej komunikacji, jedzenia, medytacji chodzonej na spacerach, i np uważnego słuchania ptaków. Będąc uważny w codziennych czynnościach czuję spójność i spokój.
Te wszystkie zmiany pokazują mi, że mindfulness może być pomocną ścieżką dla osób rozregulowanych stresem, z odciętym dostępem do emocji oraz dla osób neuroatypowych. Codziennie tego doświadczam na własnej skórze i we własnej głowie. Dlatego uczę. Bo wiem jak wiele dobrego jest możliwe z pomocą mindfulness, medytacji i rozwoju w tym nurcie.


